Uczulenia, opiaty, klaster i wiosna.

Od kilku dni obserwuję regres pewien w klasterze. Nie wiem co jest tego przyczyna a mogą być trzy. Jedna to zwykły koniec rzutu.  Kolejną przyczyną może być idealne i już obserwowane u mnie działanie opiatów. Teraz właśnie mam okres intensywnego spożywania opiatów takich jak tramadol i dyhydrokodeina, oczywiście w dawkach powyżej uznanych za narkotyczne. Regularnie też przyjmuję lek antyhistaminowy fexofenadine w ilości 240mg na dobę i to może być ta trzecia przyczyna. Niebawem skończę ciąg opiatowy to się obaczy czy faktycznie przepędzenie uczuleń wystraszyło również klastera.

Uczuleniowa zależność.

Przeglądałem kilka dni temu polski Internet po raz już chyba milionowy chcąc znaleźć cokolwiek co może pomóc mi w przezwyciężeniu problemu KBG. Kliknąłem na to forum i znalazłem kilka ciekawych wpisów tyczących histaminy. Od nich googlowałem dalej zaczytując się w teorii tłumaczącej powstawanie ataków. Całość porównałem do mojej osobistej drogi przez nieskończone krainy bólu głowy i ataków na me oko. Po przemyśleniu sprawy doszedłem do wniosku że to ma sens i zamierzam to przedyskutować z moim lekarzem. Otóż są tęgie głowy świata medycznego według których za powstanie ataków KBG odpowiedzialna jest histamina. Na pierwsze starcie z logiką nie ma to sensu, wiadomo (prawdopodobnie) gdzie ból powstaje i z histaminą nie ma to nic wspólnego. Nie doczytałem się jak wytłumaczyć, co powinno zniechęcić mnie do tego wątku, jednak życie przemawia za przynajmniej przyjrzeniem się sprawie.

Jak wszyscy zainteresowani wiedzą klasterowcy mają tzw wywoływacza. Są nimi różne rzeczy ale najczęściej są to produkty spożywcze, orzechy, sery twarde, pomidorki i pełno innych, zazwyczaj miłych podniebieniu pokarmów. Od razu widać że są to pokarmy wywołujące u wielu alergię, a nieco dokładniej podnoszące stężenie histaminy w organizmie. Jeżeli nie mamy klastera to w przypadku nadwrażliwości na takie pokarmy zazwyczaj cierpimy na dolegliwości uczuleniowe. Nie mając klastera ratujemy się lekami antyhistaminowymi, połykamy tabletkę a ta w cudowny sposób poprawia nasze samopoczucie. Skoro wywoływacze klasterowego bólu głowy wyglądają identycznie jak typowe pokarmy wywołujące reakcję alergiczną, to dlaczego by nie spróbować środków antyhistaminowych? Doczytałem się w sieci o ciekawym eksperymencie przeprowadzanym na osobach u których jest bez wątpienia zdiagnozowany KBG. Po wstrzyknięciu pod skórę histaminy praktycznie od razu u pacjentów przychodził atak klasterowy. Trochę o tym myślałem gdyż sam zmagam się z alergiami zwłaszcza na pyłki roślinne. Jest pewna zależność która u mnie występuje. Gdy przychodzi okres intensywnego występowania moich typowych alergenów (np gdy kwitną trawy) stosuję leki antyhistaminowe, to powoduje że czuję się znacznie lepiej i co jest pewne że mam znacznie mniej ataków KBG. Jestem tego pewien, to nie przypadek jednego sezonu, to już kilkuletnie doświadczenie. Jakoś wcześniej tego nie skojarzyłem, traktowałem zupełnie osobno moje alergie i klastera.

Ostatnio wystąpiło coś co powoduje u mnie reakcję alergiczną. Kłucie w zatokach, zatkany nos, opuchnięte oczy, częste łzawienie, złe samopoczucie, niby przeziębienie – to wszystko reakcje alergiczne. Sięgnąłem po leki antyhistaminowe, jak można się było spodziewać złagodziły one lub nawet wyeliminowały nieprzyjemne skutki. Stało się też coś co o mały włos a bym przeoczył. Kilka razy gdy zaczynały działać te leki przynosząc ukojenie, znikał lub malał też ból oka! Klaster ustępował i to nie po sumatriptanie. Postanowiłem sprawdzić mieszankę ceterezyny z sumatriptanem, efekt imponujący, kilka godzin normalnego życia, jakby nie było żadnego klastera :-). Jeśli tylko macie taka możliwość to sprawdźcie to, leki przeciwalergiczne są dostępne bez recepty na całym świecie, nie są jakoś specjalnie szkodliwe więc tym bardziej nie ma się co zastanawiać. Dotarło do mnie że okresy mojej wzmożonej alergii pokrywają się z okresami wzmożonego klastera, czy to przypadek? Możliwe, a może to zależność na którą trzeba zwrócić uwagę, to właśnie muszę przedyskutować z moim lekarzem. Chciałbym się poddać testowi wstrzyknięcia histaminy, coś mi się zdaje że rezultat potwierdziłby moje (i nie tylko moje) przypuszczenia.

Sezon klasterowy – lecz na moje nieszczęście (już prawie) w pełni.

Tak właśnie, jest już niemiło. On jest ze mną codziennie, atakuje po kilka razy w ciągu doby, czuję że się rozkręca. Dam mu radę, jak zawsze, lecz już wiem że niejedną łzę uronię tej wiosny. Zacząłem na nowo paranoję tabletkową, wpadam z jednej skrajności w następną i tak w kółko. Na ból właściwy klasterowy zapodaję sumatriptan, lecz że częściej go teraz stosuję to wywołuje on bóle głowy, co zresztą jest typowe przy codziennym jego braniu. Na te bóle zarzucam kodeinę z paracetamolem 30/500. Dlaczego paracetamol? Pomaga on mi w tej mieszance nie przesadzić z kodeiną, która choć skuteczna to najmniej odpowiednia w tej sytuacji gdyż wywołuje migreny. Przyjmowanie z paracetamolem powoduje że staram się trzymać dobowej dawki paracetamolu, zatrułem się tym gównem już dwa razy i więcej nie pragnę. Więc zapodaję (tylko) podwójną  dozwoloną dawkę tej mieszanki co odpowiada maksymalnie 120mg kodeiny co 4 godziny. Jeśli pociągnę to dłużej jak 12 godzin to pewna jest migrena, ta znowu sama w sobie jest okropna a i wylęgarnią klasterów jest. Więc sięgam po kolejną dawkę sumatriptanu, ten że często brany wywołuje ból głowy, znowu kodeina i znowu to samo i znowu i znowu i znowu. Kurwa! Nie mam siły zmierzyć się z tym czoło w czoło, ból oka i ból głowy gdy są nieustępliwe, wykańczają psychicznie. Próbując walczyć z tym wpycham się sam w otchłań bólu nieprzerwanego. Chwile uśnieżenia są dosłownie chwilami, czasem trwają tylko pół godziny, po nich ból nawet do 5 godzin, i taka huśtawka, karuzela raczej non stop. Jedynym sposobem na przerwanie chociaż czasowe, kilku dniowe, jest albo wpakowanie się w ból z ryzykiem nawet na 10 punktów na okres około 12 godzin (zwyczajnie nie mam odwagi) albo tramadol. Tramadol po kilku dniach stosowania w dawkach które mi odpowiadają, przynosi niczym nieukojoną migrenę, często ponad 12 godzinną. Lecz te kilka dni “panowania” nad sytuacja często warte jest tego poświęcenia. Jest różnica spowodowana (raczej) melatoniną, tylko nie do końca wiem w czym ona tkwi. Ból jest tak samo silny ale lżejszy lub aż trudno w to uwierzyć ale milszy. Owszem bestia napierdala mnie obuchem siekiery jak dawniej lecz teraz chyba poprzez sosnowy kołek. Uderzenia powodują niemal identyczny ból, lecz mniejsze zniszczenia, dosłownie jakby pomiędzy źródłem bólu a gałką oczną coś było co troszkę kompensuje moc uderzenia. Mam nadzieję że to ta melatonina. Siadłem do pisania tego wpisu z lekkim bólem głowy, teraz już przymykam chwilami oko, czas na kolejną porcję sumatriptanu :-|, zapodam tym razem spray do nosa.

zapodałem, za 40 minut powinno zadziałać. Spray do nosa choć mało skuteczny, ma taką ciekawą właściwość oddziaływającą bezpośrednio na psychikę nieco ją uspokajając. Spraj zapodajesz po stronie bólu, bezpośrednio pod oko. Powoduje to wrażenie szybszego działania, choć nie trzeba być geniuszem by wiedzieć że to gówno prawda, nie ma różnicy w którą dziurkę psikniesz. Choć jest, faktycznie, należy psikać w tą bardziej otwartą, mniej zawaloną, co by wskazywało na wybór tej pod okiem niezaatakowanym. Ja osobiście przed zapodaniem spraju najpierw wpsikuję sobie zawsze xylometazolin, on otwiera nos i usuwa śluz zwiększając tym przyswojenie sumatriptanu ze spraju.

Ferma grzybów już w pełni skolonizowana, teraz czekam na owocniki, nie załatwi to problemu ale wyraźnie pomoże.

Życzę sobie i całej klasterowej rodzinie wytrwałości, do następnego.

Sezon klasterowy – lecz na moje szczęście nie w pełni.

Codzienny poranny ból oka zamienił się już w pełnego klastera. Ataki nawet do trzech dziennie. Jest jednak różnica z rokiem poprzednim, jest mniej intensywnie i myślę że tej wiosny już tak pozostanie. Mam nadzieję (znowu) że to wpływ leków. Zapodaję codziennie moją końską dawkę, sen w efekcie mam jeszcze bardziej rozregulowany jak miałem, ale też wiele w tym mojej winy. Nieustający ból głowy a w zasadzie cień jest ze mną teraz na okrągło, kilka miesięcy jakoś miałem spokój z tą przesympatyczną klasterową przypadłością, już wyczekuję czasu reemisji. Od kiedy zmieniłem podejście do mojego leczenia jakoś tak wbrew pozorom łatwiej mi z tym gównem egzystować, nawet biorąc pod uwagę depresję na drugim mym ramieniu, jest łatwiej zwyczajnie. Nie denerwuje on mnie już sam w sobie, stał mi się obojętny, oczywiście na czas ataku jest jak zawsze – lecz pomiędzy mam go w dupie. To spora zmiana, zmiana na lepsze, niby nic się nie zmieniło, wciąż nie wiem jak np do pracy wrócić, jak planować życie, ale nie dławi mnie już w gardle, nie uznaję życia za spierdolone ze względu na niego, nie uznaję życia za spierdolone już wcale. Niestety za spektakularnie udane też nie, ale pracuję nad tym, przynajmniej chciałbym popracować bo po prawdzie nic nie robię tylko śpię za co oskarżam nowe tabletki.

Miałem napisać o mojej pracy włożonej w światowe dziedzictwo klasterowe, tak i napiszę – lecz innym razem. Oczekuję fizycznych oznak mojego zaangażowania w sprawę, jak tylko przesyłka do mnie dotrze wystosuję o tym osobny wpis.

Jakoś tak ciulasto jest.

Klikając w “zapodaj nowego posta” chciałem się tutaj podzielić pewnym moim wkładem w międzynarodowa społeczność klasterową, ale się zesrało. Siedzę przybity, walczę z myślami, gubię grunt pod nogami. Niby nic złego się nie wydarzyło, ale czy wydarzyło się coś co powinno mnie pchnąć na przód? Też raczej nie. Od kiedy postawiłem na swoje zdanie w kwestii dalszego leczenia jakoś tak przygasłem. Co ciekawe przygasłem niemal na każdej płaszczyźnie mego nic nieznaczącego bytu. Byłem młody, byłem beztroski i nie było tego gówna ze mną. Teraz gdy wiem już jak chcę żyć, on doprowadza do tego że de facto puszczam ślinę kącikiem ust i stoję w miejscu, tępo patrząc przed siebie, nie w przyszłość, o nie, przyszłość nie istnieje qrwa!

Na potrzeby blogu(ga) powinienem zrelacjonować moją ostatnią wizytę u mojego GP. Może ktoś jednak tu zagląda raz na jakiś czas? Tak, byłem i rozmawiałem z moim lekarzem rodzinnym, powiedzieliśmy mu z żoną co myślimy o klinice w Londynie, choć nie o klinice tylko o ciapatym szefie zespołu zajmującego się klasterowymi ludźmi, czyli też i mną. Wyraziłem jasno moje zdanie odnośnie wznowienia terapii tymi samymi lekami tyle że innymi dawkami, czyli odmówiłem. Zadeklarowałem chęć sprawdzenia melatoniny przez kolejne tygodnie i wizytę w Londynie w wyznaczonym wcześniej terminie letnim. Tak jak myślałem lekarz mój doskonale mnie rozumie i zapewnił pomoc w rozmowach z kliniką, wyjaśni im co i jak w odpowiedni, delikatny jak ujął, dyplomatyczny sposób. Nie mogę wszak urazić dumy najmądrzejszego z najmądrzejszych podważając słuszność jego zaleceń. GP wyśle odpowiednią korespondencję do kliniki i będzie utrzymywał na razie z nimi kontakt listowny o wszystkim mnie informując.

Właśnie tak się zaczęło, tak że skończyłem rozmowę z lekarzem i opuściłem przychodnię. Popatrzyłem wokoło siebie, zerknąłem na niebo i zrozumiałem co się stało. Ja się poddałem, jak gówniarz, jak mięczak, jak padalec, jak życiowe zwykłe NIC, schyliłem głowę przed gnojem, oddałem się bestii. Zaskoczyło mnie to, gdyż ja chciałem właśnie w ten sposób odzyskać moje własne życie, niby na logikę powinno zadziałać a jak wszyscy wiedzą w te klocki zawsze byłem dobry. Właśnie! Byłem. Moja wykminka zawiodła. Z dnia na dzień, pomimo jakiś tam wiosennych zrywów jest coraz gorzej. Tracę wiarę w sens walki jako takiej. Ba, jak ja mam w sens takowej walki wierzyć skoro właśnie się poddałem. Miałem do tej pory dziwne życie, na początku totalna rozpierdolka, wszystko nie tak, ale miałem wiarę, wiarę że sens musi gdzieś istnieć, wszak jaki byłby zamysł tworzenia wokoło mojego bytu takiego bagna jakiego za małolata doświadczyłem? Więc brnąłem w gejzer samounicestwienia, rozglądając się za czymś co wskaże mi punkt w którym spierdoliłem całą sprawę. Okazało się że wystarczyło uwierzyć, uwierzyć w siebie, w miłość, i w to że sensu de facto nie uświadczysz. Nawet się okazało że za wiele jednak nie spierdoliłem. Rozpoczęło się moje nowe życie, zakończyłem toksyczne związki, nieodpowiednie znajomości, żonę sobie wziąłem i leciało. Emigracja, dzieci, nowe marzenia, odżyłem i zacząłem być szczęśliwy. Dziś nie widzę cienia mego entuzjazmu. Klaster dał znać ładnych kilka lat temu, już nawet nie pamiętam kiedy mnie olśniło co w mojej głowie zagościło, trzy lata może temu, diagnoza i leczenie. Setki ton różnych tabletek, miliony godzin czytając o istocie tego potwora. Ciągła nadzieja, wszak tak zajebiste życie które rozpocząłem budować w pocie czoła nie mogło się zakończyć z tak prozaicznego powodu jak ból głowy. Nie powinno przynajmniej. Teraz już wiem że z nim nie ma żartów, klaster ma siłę niszczącą większą niż niejeden życiowy koszmar. Te wszystkie dziwne lekarstwa, ciągły ból, często ból który upadla człowieka, ból który zmusza człowieka błagać o zabicie wręcz, ból przez który wielu z nas ma pretensje do Boga samego że to nie nowotwór z którym albo wygrasz albo na szczęście przegrasz. Depresja przychodzi szybko, oj nawet za szybko, nawet nie wiesz kiedy a ja masz, albo raczej jak w niej już jesteś z całymi swemi kopytami. Klaster, depresja, wymuszony brak pracy, jednym słowy cacy. Dzisiaj do tego wiem że już walczyć nawet mi się nie chce, nie wiem jeszcze dlaczego konkretnie, gdzie jest ten pierwiastek który ciągnie całą konstrukcję na dno. Siedzę i zastanawiam się co dalej robić? Czy już żonę opuścić by jeszcze zdążyła się na jakieś mięsko załapać, czy brnąć w to z czym nawet nie umiem już walczyć. Żeby walczyć, mi już się nawet nie chce własnych granic wyznaczać o które kiedyś mógłbym walczyć. Skończyłem czterdzieści jeden lat, i mam świadomość swojego upadku. Najpierw spierdoliłem młodość podejmując taką a nie inną drogę, ale to nic. To tylko młodość, reszta życia rysowała się nader błyskotliwie. Teraz już się nie rysuje, poddałem się oficjalnie, będzie oficjalna medyczna nota. Pacjent Sebastian M. się posmarkał i powiedział że ma to w dupie. Dopadł mnie demon mojej niskiej samooceny jaką wyniosłem z mojego poprzedniego burzliwego związku, szydzi ze mnie, skacze mi nad głową i pluje ironią, przyklaskując sobie z klasterem co rusz, taki podły duecik qrwa. Teraz wykończą mnie razem, w kupie siła wszak.

Wam wszystkim radzę się nie poddawać, to nic miłego. Ja tutaj liczę na to iż chęć życia wmontowana we mnie na poziomie DNA zacznie o sobie dawać znać. Rozglądam się wokoło i czekam na moment gdy znów zacznie mnie to wszystko cieszyć.

O moim wkładzie w międzynarodówkę klasterową następnym razem (chyba że nie będzie już n następnego razu).

Dosyć!!!

W sensie ja już mam dosyć. Cały ten klaster rozwalił kawałek mego życia i cały czas się stara aby mnie wdeptać w nicość. Jak nie sam z siebie to rękoma lekarzy, ludzi którzy de facto powinni mnie przed nim bronić. Odebrałem dzisiaj z apteki melatoninę przepisaną zgodnie z wytycznymi lekarza z Londynu, mego konsultanta w klasterowych sprawach. Moje wkurwienie sięgnęło chyba szczytu. Cztery lata od diagnozy (chyba), poprawy nie widać, a ze mnie zrobili jakiegoś jebanego królika doświadczalnego. Przeczytałem pół Internetu na temat melatoniny, od kilkunastu dni ją stosuję i nawet jakoś mnie się to spodobało. Wszystko było niemal pięknie do momentu odebrania tabletek z apteki. Na opakowaniu stoi że 60 tabletek to dawka na 2 miesiące leczenia, ja te opakowanie skończę przez 12 dni. Pytam się: co to kurwa ma być? Co ja koń jestem czy rusek jakiś? Mnie już to zaczyna przerastać. Za moją zgodą medycyna traktuje moje ciało jak poligon doświadczalny, gówno wiedzą jak z tym walczyć, mają tylko pomysły, jakieś poszlaki, nic konkretnego. Wzywają mnie na gwałt do Londynu by zapodać mi końską dawkę leku regulującego sen! Czy ja się kurwa skarżę na bezsenność? Mój GP zagląda do swoich mądrych książek i przepisuje mi najwyższą możliwą dawkę verapamilu tj 960mg a w Londynie kręcą głową z dezaprobata i mówią że to trzeba więcej. Jak więcej? To lek nasercowy, dlaczego ja mam wpierdalać tony leku nasercowego skoro jestem chory na klasterowe bóle głowy? Po ostatniej wizycie jestem wręcz wrogo nastawiony do zespołu w Londynie. Czuję się jak szczur laboratoryjny.

Najbardziej mnie trafia ta skromna socjalna różnica pomiędzy mną szczurem a realnym szczurem. Szczury w klatce są karmione, doglądane i utrzymywane ze środków czyniącego doświadczenia. Ja zaś muszę sam siebie karmić, tracić swoje lub rodziny pieniądze na dojazdy do punktu przeprowadzającego doświadczenia, sam dobrowolnie oddać swoje ciało na te eksperymenty i jeszcze być wdzięczny powinienem że mnie taka możliwość spotkała. Ja tu widzę testy na mnie a nie chęć pomocy mi, ja tu się czuję jak biała myszka lub inny szympans.

Leki które biorę mają ogromny wpływ na mnie, aż za poważny. Brałem leki na epilepsję które zamieniły mnie w roślinę, w oddychające pozbawione własnej osobowości zwierze. Dlaczego byłem rośliną? Bo ktoś miał wizję, nie miał konkretnego sposobu, miał tylko nadzieję że to mi pomoże, jak bycie rośliną może mi pomóc? Gdzie tu logika, medykamenty na serce, sen, epilepsję, migreny i chuj wie co jeszcze? Oczywiście wszystko w dawkach końskich albo silniejszych nawet. KURWA, ja mam dosyć. Nie dam się ponownie zamienić w zombie tylko dlatego żeby ktoś zrobił na mnie karierę. Mój klaster nie jest jakiś ostateczny, mam miesiące reemisji, mam dostęp do sumatriptanu, mam tlen, nie mam aż tak źle. Dopiero dwa razy w mojej klasterowej karierze zrobiłem coś naprawdę głupiego i niebezpiecznego, dopiero dwa razy. Jak byłem młody dwa razy to ja tygodniowo ostro ryzykowałem zdrowiem jak nie częściej, a bywało że i codziennie. Teraz już nie jestem młody i wreszcie pokochałem życie i nie pozwolę siebie wpakować pod klosz ogłupiających leków tylko dlatego żeby ktoś mógł odfajkować kolejnego którego już ataki nie nękają, nie pozwolę na to! Dosyć! Basta!

To tylko ból, nic więcej, czasem może i nawet silniejszy czy zakurwiście silny, czasem nie do wytrzymania, lecz to tylko ból. Najlepsze w nim to że zawsze, ale to zawsze odchodzi, wystarczy przeczekać, przetrzymać. Mnie ból marnuje tylko połowę czasu, może nawet mniej, leki natomiast trzeba przyjmować stale, stale trzeba być rośliną, stale trzeba chodzić przygłupionym, stale trzeba tyć, stale trzeba spać, stale trzeba rezygnować z wielu przyjemności, trzeba się zgodzić by na stałe być kimś innym. Jebie mnie już to! Nie mam złudzeń, nic na to nie mają tylko wciąż przeprowadzają eksperymenty na nas, a nawet jeśli już coś rokuje na rozwiązanie problemu to jest to wciąż nielegalne. Nie będę przy pomocy moich pieniędzy ich szczurem! Ja chcę żyć, chcę klasterowi pokazać że się nie złamię, nie dam się bezpośrednio atakom bólu, nie dam się poprzez macki tej bestii zamienić w warzywo. Klasterowym bólom głowy mówię WYPIERDALAĆ! Ja nie dam się złamać.

Niejedną łzę jeszcze przez to gówno uronię, nie raz jeszcze rodzina będzie płakać wraz ze mną, ale z psychiki papki nie dam sobie zrobić dla czyjegoś doktoratu czy profesury. Co nas nie zabije to nas umocni, jak stare baby głoszą. Ja właśnie osiągnąłem kolejny poziom doświadczenia, wzmocniło mnie to, nie dam się (widzę wpływ gierek typu Diablo hehe). Jeśli mój stan zdecydowanie się pogorszy, co już mnie dławi w gardle, to wówczas dam się nawet pokroić, dam sobie żywcem te nerwy powyrywać, dam sobie poszatkować mózg, dam komuś zrobić błyskotliwą karierę. Lecz dzisiaj mówię DOŚĆ, wracam do życia, wracam do rodzinki, wracam do siebie, wracam do mych zdjęć, wracam do miejsca w którym być powinienem, z atakami czy bez, będę żył.

Tak mi dopomóż Bóg, tak mi ułóż Rzeczysamo moja.

 

 

Typowa dwumiesięczna kuracja. Dla mnie to 12 dni tylko.
Typowa dwumiesięczna kuracja. Dla mnie to 12 dni tylko.
Pięć tabletek dziennie, 15mg na dobę.
Pięć tabletek dziennie, 15mg na dobę.
Pięć opakowań melatoniny na 10 miesięcy - dla mnie na 2 miesiące!!!!
Pięć opakowań melatoniny na 10 miesięcy – dla mnie na 2 miesiące!!!!

Byłem w Londynie :-(

Tak właśnie, byłem na kolejnym spotkaniu w klinice w Londynie, aż dziwne że nie wspomniałem tutaj nic o sposobie zawezwania mnie. Wezwano mnie w trybie natychmiastowym, zupełnie nie po brytyjsku, dzwonili kilka razy by się upewnić że przyjadę, jakbym miał w miesiąc najbliższy umrzeć. Więc też wstawiłem się na wyznaczony termin. Spotkanie okazało się klęską, widzenia miałem z samym doktorem Matharu, szefem wszystkich szefów klasterowych wyjadaczy w Europie a już przynajmniej w UK. Dowiedziałem się od niego że mój GP spierdolił moje leczenie poprzez nieodpowiednie dawkowanie dotychczasowych leków. Jak ten człowiek miał niby dawkować mi leki inaczej niż go nauczono? Nikt mu nie podał jakie dawki ma zapodawać klasterowcowi, widziałem list jaki mu wysłano, ni pół słowa o dawkach. Dowiedziałem się również iż będą chcieli bym powrócił co do niektórych leków lecz już z dawkami zaproponowanymi bezpośrednio przez nich. Zaproponowano mi przemyślenie zastrzyków blokujących nerw jakiś tam w głowie. Utrzymano mi melatoninę, lecz zwiększono do dawki 15-16mg na dobę. Do domu wróciliśmy z żoną zawiedzeni całkowicie. Okazało się to było zwyczajnie normalne spotkanie które można by załatwić drogą korespondencyjną lub przynajmniej lepiej się do niego przygotować. Na miejscu dla przykładu lekarz wyraził niezadowolenie że nie przywiozłem mu pewnych informacji bezpośrednio od mojego GP, a niby skąd mieliśmy wiedzieć iż to jest potrzebne?! Dzwonili wielokrotnie i jakoś im umknęło powiedzieć o potrzebie zabrania tego czy tamtego.

Sam Londyn tym razem też nie był łaskawy dla nas. Utknęliśmy na dworcu autobusowym Victoria Coach Station na godzin dwie i kosztowało nas to dodatkowych £20, nie mówiąc o taksówce którą łapaliśmy by zdążyć żeby nas nikt z tego jebanego dworca nie zabrał! Przybyliśmy 15 minut przed odjazdem autobusu, siedzieliśmy przed odpowiednią bramką, nad nami wisiał ekran z wyświetlonym naszym kursem, a autobus qrwa odjechał bez nas mać!

Jedyne co nam się udało, to złapać kontakt z jedna z kobiet z grupy wsparcia na fejsbooku. Udało się nam dzięki nadprzyrodzonym zdolnościom mojej żony. Rozpoznała kobietę ze zdjęcia widzianego w Internecie i zwyczajnie ją grzecznie zaczepiła. Ja ze swoją niemożnością zapamiętywania twarzy i imion musiałbym z kimś obcować z pół roku, żeby później w Londynie zastanowić się czy ja czasem skądeś tej facjaty nie znam.

Reasumując wydaliśmy kupę pieniędzy moich rodziców (zostali sponsorami tej wątpliwej wycieczki) tylko po to by zamienić z jakąś klasterową kobietą kilka zdań i dowiedzieć się że mamy do kliniki wrócić za miesiąc, ale już z dokumentami których nie przywieźliśmy teraz. Mnie osobiście chujnia bierze na to całe zajście, no ale co zrobić, czasu wszak nie cofnę.

Niestety :-( rzut rozpoczęty, są dowody.

Niestety to prawda, on powrócił, w zasadzie rozpoczął sezon wiosenny.

Jeśli masz zdiagnozowane klasterowe bóle głowy to zapewne wiesz że owe występują w rzutach, klasterach właśnie. Czyli są zgrupowane w czasie. Klasterów można mieć nawet kilka rocznie. Szczęściarze mają jeden lub tylko kilka klasterów w życiu. Klaster jest skupiskiem ataków właściwych, choć teoretycznie może być ich całkowicie pozbawiony. Może trwać kilka dni, kilka miesięcy czy nawet kilka lat. Podczas rzutu bywa że przez jakiś czas nie mamy ataków właściwych i wydaje się nam że bestia nam odpuściła. Jak rozpoznać czy jesteśmy w klasterze czy jest okres jego reemisji i dlaczego ta wiedza jest dla nas taka istotna?

Dlaczego warto wiedzieć? W okresach poza klasterem zwyczajnie możemy więcej, możemy niemal tyle co człowiek bez tej przypadłości. Możemy uskuteczniać rozrywkę pozamiejską, iść w góry, pływać w morzu czy wspinać się na skałki. Możemy brać udział w życiu towarzyskim z kuflem pysznego piwa w ręku, możemy jeść sery, pomidory i orzechy. Możemy robić wszystkie te rzeczy gdyż ryzyko wystąpienia ataku właściwego w okresie reemisji jest tak minimalne że możemy spokojnie je zignorować. Lecz jednak zawsze trzeba być przygotowanym na “otwarcie sezonu” i raczej np unikać samotnego nurkowania w akwenie nad który prawie nikt nie przychodzi. Co by nie mówić poza okresem klastera jesteśmy ZDROWI :-) i wraca do nas nadzieja na normalne życie.

Jak rozpoznać rzut? Po pierwsze poprzez nękające ataki. Żaden klasterowicz o zdrowych zmysłach podczas klastera nie będzie się katował wywoływaczami, to jest jak samobójstwo. Ataki często ustępują, lecz nie jest to powodem by być pewnym zakończenia rzutu. Ja osobiście miewam okresy rzutu bez samoistnych ataków, wystarczy nie prowokować bestii i można jakoś przez to przejść. Gdy mija już kolejny dzień bez bólu zastanawiamy się czy już po wszystkim. Początkujący klasterowicze mają największy problem z prawidłową oceną sytuacji i często płacą za to słonymi łzami. Aby prawidłowo rozpoznać okres w jakim akurat jesteśmy musimy mieć świadomość naszych wywoływaczy. Jedynym uniwersalnym działającym u każdego jest alkohol. Jeśli nie masz ataków od tygodnia i chcesz wiedzieć czy masz to już za sobą, to napij się alkoholu. Piwo nie jest dobrym testerem, wino też raczej nie, najlepiej nadają się do tego alkohole minimum 30%. Ile wypić? Od 50 do 150 mililitrów jest typową miarką testową. Jeśli nie przyjdzie atak w ciągu najbliższych 12 godzin (a może przyjść nawet po 5 minutach) to można założyć że mamy okres reemisji. Dla pewności test powtarzamy po dwóch dniach. Jeśli jesteście niepijący to do testu użyć należy swojego najsilniejszego wywoływacza, to mogą być orzechy, ser czy rozmowa z teściową. Ale UWAGA! Często ten najsilniejszy z naszych wywoływaczy może wywołać atak nawet poza klasterem.

Na podstawie powyższego wielu z was może ustalić swoje sposoby testowania okresu aktywności klasterowego bólu głowy. Warto.

Wielu z nas jest nękanych przez cienie, tutaj test jest niepotrzebny, masz cienie – masz rzut, proste.

Ja właśnie przez przypadek potwierdziłem rozpoczęcie mojego wiosennego klastera. Wieczorem przyswoiłem pysznego drinka a dzisiaj już cały dzień żałuję że go wypiłem.