Jakoś tak ciulasto jest.

Klikając w “zapodaj nowego posta” chciałem się tutaj podzielić pewnym moim wkładem w międzynarodowa społeczność klasterową, ale się zesrało. Siedzę przybity, walczę z myślami, gubię grunt pod nogami. Niby nic złego się nie wydarzyło, ale czy wydarzyło się coś co powinno mnie pchnąć na przód? Też raczej nie. Od kiedy postawiłem na swoje zdanie w kwestii dalszego leczenia jakoś tak przygasłem. Co ciekawe przygasłem niemal na każdej płaszczyźnie mego nic nieznaczącego bytu. Byłem młody, byłem beztroski i nie było tego gówna ze mną. Teraz gdy wiem już jak chcę żyć, on doprowadza do tego że de facto puszczam ślinę kącikiem ust i stoję w miejscu, tępo patrząc przed siebie, nie w przyszłość, o nie, przyszłość nie istnieje qrwa!

Na potrzeby blogu(ga) powinienem zrelacjonować moją ostatnią wizytę u mojego GP. Może ktoś jednak tu zagląda raz na jakiś czas? Tak, byłem i rozmawiałem z moim lekarzem rodzinnym, powiedzieliśmy mu z żoną co myślimy o klinice w Londynie, choć nie o klinice tylko o ciapatym szefie zespołu zajmującego się klasterowymi ludźmi, czyli też i mną. Wyraziłem jasno moje zdanie odnośnie wznowienia terapii tymi samymi lekami tyle że innymi dawkami, czyli odmówiłem. Zadeklarowałem chęć sprawdzenia melatoniny przez kolejne tygodnie i wizytę w Londynie w wyznaczonym wcześniej terminie letnim. Tak jak myślałem lekarz mój doskonale mnie rozumie i zapewnił pomoc w rozmowach z kliniką, wyjaśni im co i jak w odpowiedni, delikatny jak ujął, dyplomatyczny sposób. Nie mogę wszak urazić dumy najmądrzejszego z najmądrzejszych podważając słuszność jego zaleceń. GP wyśle odpowiednią korespondencję do kliniki i będzie utrzymywał na razie z nimi kontakt listowny o wszystkim mnie informując.

Właśnie tak się zaczęło, tak że skończyłem rozmowę z lekarzem i opuściłem przychodnię. Popatrzyłem wokoło siebie, zerknąłem na niebo i zrozumiałem co się stało. Ja się poddałem, jak gówniarz, jak mięczak, jak padalec, jak życiowe zwykłe NIC, schyliłem głowę przed gnojem, oddałem się bestii. Zaskoczyło mnie to, gdyż ja chciałem właśnie w ten sposób odzyskać moje własne życie, niby na logikę powinno zadziałać a jak wszyscy wiedzą w te klocki zawsze byłem dobry. Właśnie! Byłem. Moja wykminka zawiodła. Z dnia na dzień, pomimo jakiś tam wiosennych zrywów jest coraz gorzej. Tracę wiarę w sens walki jako takiej. Ba, jak ja mam w sens takowej walki wierzyć skoro właśnie się poddałem. Miałem do tej pory dziwne życie, na początku totalna rozpierdolka, wszystko nie tak, ale miałem wiarę, wiarę że sens musi gdzieś istnieć, wszak jaki byłby zamysł tworzenia wokoło mojego bytu takiego bagna jakiego za małolata doświadczyłem? Więc brnąłem w gejzer samounicestwienia, rozglądając się za czymś co wskaże mi punkt w którym spierdoliłem całą sprawę. Okazało się że wystarczyło uwierzyć, uwierzyć w siebie, w miłość, i w to że sensu de facto nie uświadczysz. Nawet się okazało że za wiele jednak nie spierdoliłem. Rozpoczęło się moje nowe życie, zakończyłem toksyczne związki, nieodpowiednie znajomości, żonę sobie wziąłem i leciało. Emigracja, dzieci, nowe marzenia, odżyłem i zacząłem być szczęśliwy. Dziś nie widzę cienia mego entuzjazmu. Klaster dał znać ładnych kilka lat temu, już nawet nie pamiętam kiedy mnie olśniło co w mojej głowie zagościło, trzy lata może temu, diagnoza i leczenie. Setki ton różnych tabletek, miliony godzin czytając o istocie tego potwora. Ciągła nadzieja, wszak tak zajebiste życie które rozpocząłem budować w pocie czoła nie mogło się zakończyć z tak prozaicznego powodu jak ból głowy. Nie powinno przynajmniej. Teraz już wiem że z nim nie ma żartów, klaster ma siłę niszczącą większą niż niejeden życiowy koszmar. Te wszystkie dziwne lekarstwa, ciągły ból, często ból który upadla człowieka, ból który zmusza człowieka błagać o zabicie wręcz, ból przez który wielu z nas ma pretensje do Boga samego że to nie nowotwór z którym albo wygrasz albo na szczęście przegrasz. Depresja przychodzi szybko, oj nawet za szybko, nawet nie wiesz kiedy a ja masz, albo raczej jak w niej już jesteś z całymi swemi kopytami. Klaster, depresja, wymuszony brak pracy, jednym słowy cacy. Dzisiaj do tego wiem że już walczyć nawet mi się nie chce, nie wiem jeszcze dlaczego konkretnie, gdzie jest ten pierwiastek który ciągnie całą konstrukcję na dno. Siedzę i zastanawiam się co dalej robić? Czy już żonę opuścić by jeszcze zdążyła się na jakieś mięsko załapać, czy brnąć w to z czym nawet nie umiem już walczyć. Żeby walczyć, mi już się nawet nie chce własnych granic wyznaczać o które kiedyś mógłbym walczyć. Skończyłem czterdzieści jeden lat, i mam świadomość swojego upadku. Najpierw spierdoliłem młodość podejmując taką a nie inną drogę, ale to nic. To tylko młodość, reszta życia rysowała się nader błyskotliwie. Teraz już się nie rysuje, poddałem się oficjalnie, będzie oficjalna medyczna nota. Pacjent Sebastian M. się posmarkał i powiedział że ma to w dupie. Dopadł mnie demon mojej niskiej samooceny jaką wyniosłem z mojego poprzedniego burzliwego związku, szydzi ze mnie, skacze mi nad głową i pluje ironią, przyklaskując sobie z klasterem co rusz, taki podły duecik qrwa. Teraz wykończą mnie razem, w kupie siła wszak.

Wam wszystkim radzę się nie poddawać, to nic miłego. Ja tutaj liczę na to iż chęć życia wmontowana we mnie na poziomie DNA zacznie o sobie dawać znać. Rozglądam się wokoło i czekam na moment gdy znów zacznie mnie to wszystko cieszyć.

O moim wkładzie w międzynarodówkę klasterową następnym razem (chyba że nie będzie już n następnego razu).

Autor

Sebastian

Jestem klasterowiczem, zwyczajnym, jak tysiące nas wszystkich daję radę gdyż nie mam wyjścia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.