Klasterowa bestia – miłość dozgonna. Wstrzymałem operację.

Klasterowa bestia – miłość dozgonna

Tak, bestia pokochała mnie bezwarunkowo. Ileż tej kurwie bym nie życzył złego i tak jest wiernie ze mną. Ileż bym leków nie wpieprzał i tak KBG wiernie ze mną. Na szczęście mimo powrotu, klaster nie wbija mi w oko najsilniejszych ataków. Jednakże sumatriptan to ponownie niemal codzienność. Powrót bóli koreluję z lekkim powrotem nadciśnienia. Sprawę musze zbadać, to znaczy mimo lockdownu oddać się w tej kwestii w ręce lekarza.

Wstrzymałem operację

Po kilku latach oczekiwania klinika rozpoczęła procedurę przygotowywania mnie do operacji wrzepienia elektrod. Pierwszy etap to rozmowa z psychologiem. Chodzi o wyważenie, czy zmniejszenie jakości życia ze względu na konieczność borykania się ze zwisającym na zewnątrz urządzeniem podłączonym do głowy i serca, warte jest zwiększenia jakości owego życia przez zmniejszenie lub całkowite wyeliminowanie klasterowego bólu głowy. Operacja jest całkowicie odwracalna, komputerek można wyszczepić z organizmu (tak tak, wyszczepic jest odwrotnością wszczepienia i nie ma nic wspólnego ze szczepieniami, narodu się nie wyszczepia jak niektórzy politycy twierdzą). Mimo wszystko ja miałem szereg obaw. Wiadomo, każdy zabieg, każda operacja może zakończyć się źle. Czy ja akurat powinienem ryzykować np. ewentualną śmiercią przy obecnym klasterze. Według mnie nie. Owszem, bardzo chciałbym sprawdzić jak to działa, czy działa, całkowicie uwolnić się od ryzyka pełnego powrotu bestii. Mam też z podjęciem decyzji o wszczepieniu urządzenia ogromny dylemat moralny. Chodzi o pieniądze, o innych obdarzonych tą przypadłością. Pewnie już na łamach tego bloga o tym pisałem. Prawdą jest, że w ciągu ostatnich kilku lat koszt operacji zmalał, znacznie bo aż o 50%. Teraz to “jedynie” 40000 funtów szterlingów. Są osoby, które tego zabiegu wręcz wymagają, są na krawędzi poddania się. Wiem jak to jest, sam nie raz błagałem żonę, przez łzy, wrzeszcząc, by mnie zwyczajnie zajebała młotkiem, żeby mi ulżyła. Napierdalałem nie raz pięścią w łeb w nadziei że albo się zabiję, albo przynajmniej połamię czaszkę a ból z tego będzie silniejszy od klasterowego. Nie raz waliłem głową w ścianę licząc na to że zemdleję. Wiem jak ten ból potrafi upokorzyć. Boje się pełnego powrotu bestii. Aczkolwiek teraz mam względny spokój. Potrafię zamknąć mordę bólowi 50mg sumatriptanu w tabletce. Butle z tlenem wymieniam żeby mi nie skisł gaz :-), a nie dlatego, że go zużywam. Zastrzyki zapomniałem jak są bolesne. Nie jest dobrze, lecz też nie jest na tyle źle aby marnować tysiące publicznych pieniędzy. Nie mogę odebrać komuś kolejki, wiem jak inni cierpią. To “ból samobójców”, to druga uznawana przez świat medyczny nazwa klasterowego bólu głowy. Czułbym się jak życiowa szmata, jak gówno, gdybym innym odebrał nadzieję na pozbycie się bestii. W rozmowie z panią psycholog podjąłem decyzję o wstrzymaniu operacji na minimum jeden rok. Nie wypisałem się z listy oczekujących. Wciąż mam w tyle głowy słowa doktora Matharu “Klaster zostanie z tobą do końca życia, co zrobisz gdy powróci z pełną siłą?”. Fakt, nadzieję na uwolnienie się od tego gówna zakopałem martwą w ogródku. Klaster powrócił, punkt dla doktora. Na razie jednak radzę sobie z bestią w mojej pojebanej głowie dość dobrze.

Na pohybel Covidowi! Zdrowia wszystkim życzę.