Swanson Migraine Relief

//www.swansonvitamins.com/swanson-homeopathy-migraine-relief-100-tabs – od dzisiaj w moim domu. Rozpocznę testy pewnie już dzisiaj, w opiniach dwa wpisy o klasterowym bólu głowy, jedna pozytywna i jedna negatywna. Nastawiony jestem nijako, to środek homeopatyczny czyli jak wiadomo szamański i nie działający, lecz pamiętam homeopatyk który kiedyś za małolata stawiał mnie na nogi przy przeziębieniach i to tych o przebiegu nieco silniejszym. Jeśli pomoże mi 10x z rzędu nie omieszkam o tym Świata poinformować.

Bo to nie tak jest!

Bo to nie jest tak, że zapiłeś dzień wcześniej, wypaliłeś paczkę tytoniu lub innych ziół, nie jest tak że szlajałeś się bez czapki w wietrzną zimową noc, nie nie, nie jest tak że źle się odżywiasz, nie ma nawet depresji czy stanu stresującego jakiegoś specjalnego, na nic nie umierasz, nie jest tak że stosujesz dziwnej struktury związki chemiczne, nie qrwa nie, nie ma nic czym można to gówno wytłumaczyć. Głowa napitala bo qrwa tak i chuj, bo za godzinę zacznie się napierdalanie w tylną ścianę oka, bo jest rzut jebany, bo po co mam się wyspać? No po co? Bo że wypowiedzieli nam mieszkanie i trzeba się wyprowadzać, pakować organizować, zwyczajnie coś z siebie dać – nie, nie, życie ma inny plan. Rozjebać mi oko, pół głowy, wycieńczyć mnie bólem, żebym tylko qrwa nie miał aby za dużo siły której właśnie teraz moja rodzina potrzebuje mać! Bestia jest podła, wqrwia mnie ona, choćbym nie wiem jak bardzo miał na nią wyjebane ona nigdy się nie obraża zdzira, zawsze wraca z tym samym zestawem narzędzi, od lat już taki sam ból, ten mój klaster jest jak głupia krowa co poglądów nie zmienia. Ale nic to, dam rade, w tym roku już na poważnie prawie się nie boję tego bólu, owszem nie wygram z nim, ale mnie już tak nie upodli psychicznie. Przyjdzie, poczekam, a on jak zwykle odejdzie. Po tym ból głowy i już w podskokach pakował będę kartony.

4.14 rano, zima więc wciąż noc, idę do łóżka poczekać na Pana Rozkurwiacza Gałoocznego. Przychodzi pomiędzy 6 a 7 rano i wyraźnie wypoczęty jak z urlopu, żadnego dnia nie opuszcza, sumiennie dzień w dzień przychodzi. To w sumie prostak jest, żadnego “dzień dobry” czy choćby “jak leci”, uderzenie w oczodół zwala z nóg niemal, tak właśnie Bestia melduje swoje przybycie.

Wrócił :-(

Jest rzut, Bestia powraca, ehhhh gdzieś tam po cichu miałem nadzieję że to wyluzuje i da wrócić na łono społeczeństwa.

Owszem, sumatriptan to u mnie codzienna dieta od kilku lat, jednak ostatnie kilka miesięcy, może nawet 8, było spokojniej, rzadziej, dało się oddychać, dało się marzyć. Założyłem że jak będę miał spokój do końca maja tego roku, lub przynajmniej względny spokój, to pomyślę o powrocie do pracy, a tu qrwa chuj bombki strzelił. Ale chyba pierwszy raz spływa to po mnie, jakiś zawód przeżywam, ale na wiele nie liczyłem po prawdzie. Tego gówna się nie pozbędę, nie przyspieszę odejścia Bestii, to jest tak pewne jak mój penis w spodniach. Chyba udało mi się wreszcie zaakceptować moje życie takim jakie jest, bez gdybania co by było gdyby…. Gdybym nie miał klastera to pewnie inne dziadostwo by się przypałętało, jak znam złośliwość Życia to o wiele gorsze.

Najbardziej destrukcyjny z tego wszystkiego jest brak pracy zawodowej, człowiek musi coś robić co zauważą inni, mamy to w genach, lubimy być potrzebni. Opieram się rękami i nogami pukającej codziennie do mych drzwi depresji, nawet jako tako mi to wychodzi, zaakceptowałem swoje “kalectwo”.

Rzut w fazie rozwojowej, rozkręca się, lecz wiem, czuję to że się czai, wypatruje momentu gdy będę najmniej czujny i czymś osłabiony, wówczas rozniesie mnie w strzępy. Właśnie w ciągu najbliższych miesięcy powinienem być skupiony i zwarty, musimy się przeprowadzić. Klaster jest tutaj wyjątkowo niemile widziany, ale pierdole go w samo jego podłe serce, jestem przygotowany, nie dam się już zastraszyć, już nie. Sponiewiera mnie jak zwykle, ale to będzie pierwszy sezon gdy z ringu choć fizycznie upodlony, to będę schodził z uśmiechem, pokazując gnojowi środkowy palec. Tak mi dopomóż Bóg.

Dziwny strzał!

Kilka dni temu zaskoczyła mnie dziwna reakcja mojego organizmu na zastrzyk. Obudziłem się rano na dźwięk budzika, już po chwili wiedziałem że klaster nadchodzi, że jest już w fazie rozwojowej. Nic innego w takiej sytuacji nie pozostało jak zastrzyk, tym bardziej że czekały mnie poranne obowiązki. Więc wziąłem pena i wdrożyłem w życie jedyny plan ochrony jaki istnieje. Sumatriptan – krew Boga – jest tym do czego my chorzy na KBG podchodzimy niemal z czcią a na pewno z ogromnym szacunkiem i nadzieją. Wstałem i zacząłem żyć, tak normalnie, z rozpędu, łazienka, kuchnia, czajnik, lodówka, projekt śniadania, nadzór nad potomstwem, i ….. na oczy spadła mi osłona przyciemniając obraz jakieś 25%, czas zwolnił jakoś też około 30%, zauważyłem że oddycham co mnie zdziwiło, lecz nie było z tym problemu, ale jakoś szczególnie musiałem się temu przyjrzeć, kolana mi się ugięły. Postanowiłem to zignorować, jednak się nie udało, przy próbie poruszania odkryłem że mam zajebiste zawroty głowy, strach mnie opanował, postanowiłem uciekać. Do pokonania miałem 3 stopnie w górę z kuchni do korytarzyka, drzwi do sypialni dokładnie na przeciwko, maksymalnym wysiłkiem ale umysłowym nie fizycznym dotarłem do mojego łóżka, strąciłem po drodze wiszące na ścianie zdjęcia, nie dało się stać po prostu na nogach, ocierałem się o ściany, leżąc już mogłem zająć się paniką. Całe zajście trwało 10 minut i rozpoczęło się jakieś 20 minut po wstrzyknięciu sumatriptanu.

Zastanawiam się kiedy pożegnam się z sumatriptanem na zawsze? Ciekaw jestem czy moja ostatnia wizyta w szpitalu zapoczątkowała erę końca mego? Nie widzę życia bez sumatriptanu.

Lekko nie ma :-(

Klasteru każdego dnia. Zaczęły się nocne jazdy, zastrzyki przeplatane tabletkami. Nie mam dostępu do opiatów więc muszę się pomęczyć nieco inaczej niż przez ostatnie dwa lata. Spanie odpada w nocy chyba całkowicie jeśli oko napierdala, no ale co zrobić? Za dnia nie jest źle, głowa mnie mniej boli, często wcale, więc odsypiam do popołudnia zanim dzieciaki wrócą ze szkoły. Muszę to jakoś odwrócić, człowiek to jednak zwierzę dzienne i powinien spać w nocy .

Prawie tam byłem, prawie tam zostałem.

Umieranie jest przyjemne. Dla ścisłości nie mam na myśli umierania w szerokim znaczeniu tego procesu. Umieranie bardzo często jest związane z czyniącymi spustoszenie chorobami co za tym idzie nieopisanym bólem fizycznym, umieranie często spowite jest strachem i paniką, umieraniu często towarzyszy sponiewieranie psychiczne.
Ja mam na myśli nie tyle umieranie co sam zgon, ten moment gdy człowiek z żywego zamienia się w martwego, gdy mówimy o “schodzeniu”, “opuszczaniu” czy “zejściu”. Ten moment, to wydarzenie jest przyjemne, bardzo przyjemne. Przynosi ukojenie, nieopisane dobro, spokój, doskonałość. Nie można oczywiście tego rozpatrywać w kategoriach jestestwa cielesnego, gdyż ono przestaje istnieć i przeszkadzać. Umieranie jako moment ostateczny przynosi przejście w stan idealnie piękny, w stan w którym pojmowaniem zbliżymy się do doskonałości, to moment w którym chce się przekroczyć granicę, wiedząc że zbytnie oddalenie się od niej spowoduje utratę wszystkiego co przed chwilą nas tworzyło. Umieranie oczyszcza z wszelkiego plugastwa i wszelkiej niedoskonałości, przynosi przekonanie iż za moment się spełni i będziemy mogli być wolni, będziemy wszystkim a wszystko będzie nami.
1 listopada w szpitalu w Gloucester przyjrzałem się temu od środka, osobiście.
Powrót natomiast jest szaleństwem, nie przynosi innego skojarzenia jak takie że się zwariowało, trwa to na szczęście tylko chwilę i szybko na powrót zamienia się w miłość do bliźnich i ogromną chęć życia oraz wdzięczność Stworzeniu że dało nam jeszcze jedną odsłonę.

Powyższe jest kopią wpisu z mojego FB. Dlaczego wspominam o tym na tym blogu? A dlatego że najbardziej po tym wszystkim mam obciążone serce, tak stwierdzili lekarze. Ono odczuje ten dzień jeszcze nie raz w przyszłości, powinienem na siebie uważać. Świetnie, niby nic nowego, praktycznie każdy zawał organizmu pozostawia ślady i uznaje się że w jakimś stopniu skraca życie, tak to już jest. Sam niejako się w to wepchnąłem więc biorę na barki odpowiedzialność za to, będę się starał nie umrzeć zanim dzieci osiągną jakąś tam dojrzałość, choć patrząc na siebie nie jestem pewien czy to kiedykolwiek nastąpi :-). Mam prawie 42 lata, do 65 jak łatwo policzyć 23 lata, które powinienem przeżyć spokojnie z klasterem, wiedząc iż mogę się posiłkować sumatriptanem. Jednak przez własną nieodpowiedzialność stoję na krawędzi życia w strachu i życia w ciągłym panicznym dławiącym strachu. Dlaczego? Obciążając serce znacznie obniżyłem możliwości organizmu do ścisłej współpracy z tryptanami, jak wiadomo zawał serca bądź nawet jakieś inne zwykłe trwałe nadwyrężenie serca dyskwalifikuje używanie sumatriptanu :-(. Broń przeciw ostremu bólowi która czeka w gotowości w szafce za moimi plecami, może okazać się w przyszłości dla mnie zabójcza, w przyszłości bliższej niż mi się wydaje. Oczywiście tak stać się nie musi, lecz na pewno mam zdecydowanie większą szansę na złą passę niż miałem jeszcze w zeszłym miesiącu. Zaczynam się bać, ale o dziwo nie zawału, nie zawalu samego w sobie (choć może być nawet śmiertelny w mojej obecnej formie sercowej), a ewentualnego życia po zawale. Nie chcę nawet rysować w głowie scenariusza życia bez moich zastrzyków, bo trzeba by w takim życiu poważnie przemyśleć inwestycję w dobry stryczek, wszak w języku angielskim nie na darmo potoczna nazwa KBG to ‘ból samobójców’. Te słowa to oczywiście taki sceniczny żarcik, ale problem już nie jest śmieszny a śmiertelnie poważny.

Wszystkim z KGB życzę rozsądku w codziennych potyczkach z tym gównem, uważajcie by któregoś dnia nie pozbierano was z chodnika, tylko dlatego że źle obstawiliście “albo ja, albo on”. To Bestia, nie wygramy z nią, nie dzisiaj, może kiedyś, lecz dzisiaj musimy nauczyć się pokory dla bólu, pokory dla niemocy, pokory dla życia tyci innego niż byśmy chcieli mieć. Ja tylko chciałem iść z rodziną na cmentarz oddać cześć przodkom i zmarłym członkom rodziny, tylko tyle, innego planu nie było. Nie zdradzę jak walczyłem od świtu z tym nieproszonym gościem w mej pojebanej głowie, ale plan był świetny, działało nie raz, przecież musiałem dzieciom pokazać i wytłumaczyć jak chrześcijanie odnoszą się do swych zmarłych, więc i tym razem miało się udać, “albo ja, albo on” uśmiechnąłem się do lustra i odstawiłem butelkę. Butelkę wodą z której właśnie przełknąłem ostrożnie przygotowany zestaw. Nie dalej jak 50 minut później zbierali mnie z trawnika. Natomiast w szpitalu odkryłem w że umieranie jest przyjemne o czym można przeczytać na wstępie. Panie i Panowie klasterowicze, nasze leki to nie przelewki, każdy z nas kombinuje dosłownie ze wszystkim aby tylko się tego pozbyć, rozumiem to. Jednak “albo ja, albo on” niekiedy przynosi niezbyt ciekawy przebieg tego starcia goliatów. Czasami coś co mieszamy wydawałoby od zawsze, co uznajemy za bezpieczne, co mamy niemal pewność że kontrolujemy, może powiedzieć “a teraz moja kolej”. Bądźcie ludzie ostrożni, wiem że jeśli benzyna komuś pomoże to będą ją piły tysiące (w tym ja), wiem że nic na to nie ma a to co jest wynika bezpośrednio z naszych doświadczeń, wiem i tego nie podważam. Jednak to co wielu z nas robi szukając złotego środka, jest zwyczajnie niebezpieczne, czasem nawet bardziej niż możemy przypuszczać, mogłem tego wpisu dzisiaj nie uczynić, mogłem już żadnego wpisu tutaj nie uczynić, mogło mnie tu dzisiaj nie być.

Pozdrawiam i życzę czasu bez Bestii.

Odwyk działa

Przedstawię opinię mojego neurologa Dr Manjita Matharu, który jest niekwestionowanym znawcą tematu klasterowych bóli głowy, przejął on w Londynie schedę po profesorze Peterze Goadsby którego chorym na KBG nie trzeba chyba przedstawiać.

Według Dr Matharu wobec chorych na klasterowe bóle głowy popełnia się jeden ogromny błąd. Dopuszcza się ich do środków przeciwbólowych, opiatów. Neurolodzy nie od dziś wiedzą że nadmierne spożywanie opiatów prowadzi do schorzenia zwanego samoistnego chronicznego bólu głowy. Ból ten jest bólem codziennym, bardzo często całodziennym, o słabym i umiarkowanym nasileniu. Jak też nie od dzisiaj wiadomo żadne środki przeciwbólowe nie działają na klasterowe bóle głowy, to pewne. To że my przyjmujemy tramadol, kodeinę czy morfinę jest objawem zwykłego odurzania się, na tyle by umieść się nad bólem i jakoś przetrzymać. Zjawisko uzależnienia od opiatów wśród chorych na KBG neurologów też nie dziwi i mają oni świadomość że większość z nas zwyczajnie się narkotyzuje, i też nikt do nas o to pretensji nie ma. Zespół Dr Martharu przyjrzał się dokładnie zjawisku i zauważył pewną regułę dotyczącą tak zwanych cieni około-klasterowych. Zauważono że cienie nasilają się, często nawet znacznie, dopiero po prawidłowych rozpoznaniu choroby. Tak wynika z tysięcy już chyba przeprowadzonych wywiadów z pacjentami. Wyciągnięto wnioski. Otóż cienie są faktycznie realnym bólem, słabego i rzadziej średniego nasilenia dokładnie w obszarze występowania klasterowego bólu głowy. Są one najczęściej zapowiedzią ataku, bądź występują przez cały okres pojedynczego klastera (okresu występowania ataków). Nasilenie bólu i jego odczuwane jest bardzo podobne do chronicznego bólu głowy. Zależność polega na tym że chroniczny ból głowy jest powodem zwiększonego występowania cienia. Cień jest zjawiskiem niezwykle stresującym, gdyż podświadomie każdy chory przy jego obecności czeka na atak właściwy, to może psychicznie bardzo zmęczyć. Opiaty zażywane w coraz większych dawkach znoszą chroniczny ból głowy w okresach kilkugodzinnych, po pewnym czasie chory zażywa regularnie wysokie dawki opiatów by zniwelować ból głowy który jest wynikiem przyjmowania właśnie opiatów, a sam ból postrzegany jest jako nieustający cień. Po kilku miesiącach, czy nawet niekiedy latach dochodzi do tego że chory uskarża się bardziej na cień niż na ataki właściwe, do tego jest uzależniony. Zespół zauważył też u pacjentów z chronicznym KBG że chroniczny ból głowy nie wpływa znacząco na ilość i siłę ataków właściwych, a chory żyje w przekonaniu że te tony opiatów (u mnie to był tramadol) mu pomagają, chory jest przekonany że niweluje cienie z których wylęgają się ataki. Chory jest w błędzie niestety. Odstawiając opiaty, gdy pokona się strach, doznaje się znacznej poprawy jakości życia. W pewien sposób wraca się do stanu sprzed diagnozy, nadal niezmiennie są ataki, lecz jest mniej bólu głowy błędnie identyfikowanego jako cienie. Lekarze dopuszczając nas do silnych leków przeciwbólowych, chcąc nam pomóc oczywiście, wpędzają nas w bagno nieustającego bólu głowy i uzależnienia (na szczęście niezbyt silnego – w porównaniu do uzależnienia nikotynowego). Kompletne fiasko leczenia doraźnego opiatami polega też na tym że na klasterowe bóle głowy nie ma żadnego środka przeciwbólowego – ŻADNEGO.

W odpowiedzi na list mojego neurologa, GP przepisał mi nową receptę na opiaty:

  • Dihydrocodeine 60mg tabletki powolnego uwalniania – jedna lub dwie tabletki na dobę, NIE CZĘŚCIEJ JAK PIĘĆ DNI W MIESIĄCU (poprzednio dostawałem 60 tabletek na 3 tygodnie)
  • Indometacin 25mg (to chyba nie opiat, ale też nałożono nań restrykcje) – jedna kapsułka trzy razy dziennie, NIE WIĘCEJ JAK DZIESIĘĆ DNI W MIESIĄCU (poprzednio ile chciałem)
  • Tramadol 100mg tabletki powolnego uwalniania – jedną wziąć w razie potrzeby, NIE CZĘŚCIEJ JAK JEDNO LECZENIE RAZ NA TRZY TYGODNIE (poprzednio miałem tramadol 50mg kapsułki zwykłe w ilości 400mg na dobę, z tym że mój GP tolerował dawkę 600mg, oczywiście nieoficjalnie)
  • Codeine – wyeliminowana całkowicie (wcześniej miałem swobodny dostęp do czystej kodeiny bądź w miksie z paracetamolem)

Nowa recepta.

Spore zmiany w mojej diecie tabletkowej, ale to działa :-). Bóle głowy nękają mnie już rzadziej, są mniejszego nasilenia, jest coraz więcej dni bez bólu głowy. Jest mi lepiej.

Niestety klaster jak był tak jest a nawet teraz jesienią napierdala częściej i bezwzględniej, ale na to jak mi powiedział Dr Matharu jeszcze nic konkretnego nie wymyślono.

Mały sukces

Odnotowałem dzisiaj mały sukces w walce z uzależnieniem od opiatów. Dzisiaj mając w jednej ręce blister kodeiny a w drugiej ibuprofenu wybrałem ……. ibuprofen :-). Po leki sięgnąłem z bólem głowy, który zniknął w sekundę po połknięciu tabletek, co oznacza że wcale go nie było! Podświadomość wygenerowała pozorny ból głowy by zmusić mnie do wzięcia tabletek, jednak świadomość była tym razem silniejsza i nie wybrałem opiatów a proponowany przez prowadzącego mnie neurologa ibuprofen. To dzień wielki dla mnie, dzięki współpracy mojego lekarza z neurologiem zostałem odcięty od opiatów w sposób drastyczny jak dla mnie, i całe szczęście, dzisiaj widać było skutek tego zmasowanego ataku na moje uzależnienie. Mam na powtórnej recepcie rozpisane opiaty na 3 tygodnie w ilości którą wcześniej pochłaniałem w jeden dzień, dosłownie tak jest! Mam ograniczony tramadol, dyhydrokodeinę, a nawet cocodamol (30mg kodeiny + 500mg paracetamolu). Tak, mogę śmiało powiedzieć że już jestem pewien iż po 2 może 3 latach legalnego ćpania, wyjdę z tego. Rzuciłem palenie tytoniu to z tym nie będzie żadnego problemu. Ważnym było właśnie odcięcie mnie od możliwości zaopatrywania się w te leki, one wywołały u mnie chroniczny ból głowy na którego odejście teraz czekam. Już po tych trzech tygodniach od kiedy że tak ujmę poszczę, odnotowuję zmniejszony w sile ból głowy jak i dni bez bólu głowy. Klaster jak klaster wciąż ten sam, bezlitośnie codziennie, ale z tym to nie wygram, pewnik. Lecz jednak klaster to tylko kilka godzin a doba ma ich aż 24, nawet odejmując kilka godzin na sen, to i tak pozostaje spory kawałek dnia na życie :-).

Bestia powraca!

Niestety nowy sezon klastera w mojej pojebanej głowie się rozpoczął. Miałem nawet kilka tygodni temu nadzieję na powrót do pracy, aha, chuja z tego wyszło. Bydle napierdala już codziennie. Znowu jestem zakałą rodziny, nieprzydatnym 100kg wieprzem, nad którym nic tylko trzeba się użalać. To dopiero początek, pierwsze może 4 lata z tym gównem, a ileż przede mną? Nie wiem jak się do tego przyzwyczaić, jak przywyknąć do nigdy nie kończącego się bólu. Zdaję sobie sprawę że są o wiele gorsze przypadłości, ale na Boga, ja już mam dosyć.

Mój entuzjazm związany z lekami antyhistaminowymi minął, owszem pomagają ale jak wszystko co do tej pory praktykowałem tylko na krótkim dystansie, bądź miałem akurat przerwę. W każdej chwili mogę zadzwonić do Londynu i umówić się na zastrzyki z botoksu, ale jakoś na tą chwilę boję się ich bardziej niż ataków. Żona znowu ma problemy w pracy przez moją przypadłość, czuję się z tym okropnie, jestem odpadem społecznym.

 

PK5_9966_wp

Leki przeciwuczuleniowe i grzyby.

Opiaty jednak nie mają większego wpływu na zbicie mojego klastera, zwyczajnie jestem uzależniony to też raz na jakiś czas staram się taką bajkę uskutecznić. Mój klaster zdecydowanie mi odpuścił, nie cieszy mnie to zbytnio gdyż jest pewnym że powróci. Jest jednak na tyle przyjemnie że postanowiłem powrócić do pracy we wrześniu, stosownie już nawet poinformowałem pracodawcę. Leki antyhistaminowe plus grzybki spisują się znakomicie. Grzybów stosuję 15 gram suszu, przyjmuję doustnie oczywiście, powiem że łatwo nie jest. Smak i zapach tych grzybków niestety nie przypomina pieczarek. Nie zalecam też stosowania większych dawek ze względu na bardzo silne halucynogenne działanie, przy 15 gramach w zupełności da się wytrzymać skutki niepożądane a nawet można się skupić na niemalże błogosławionym działaniu na obszar klastera.

Jestem ostatnio nieco przybity, powiedziałbym wyjebany przez rzeczysamą moją. Mój wujek, największy poza dziadkami autorytet mojego dzieciństwa zmaga się z rakiem, nieciekawe stadium, nowotwór traktuje jego organizm  jak swoje podwórko. Sporo o tym myślę, przykro mi że człowiek ten doświadcza tyle bólu. Wiem że nie w pełni, ale czuję jego upokorzenie, czuję jak zmaga się z pytaniami, czuję jego upodlenie. Nawet nie wiem co mógłbym mu powiedzieć czy przekazać, jaką myśl, jakie wsparcie? Wkurwia mnie czasem życie bardziej niż mogę to na moją psychikę przyjąć, właśnie ten czas nadszedł, to okropne gdy moi bliscy odchodzą poprzez ból, poprzez cierpienie i upodlenie, w tym nie ma Boga, nie ma zbawcy żadnego, jest tylko zjebana kurewska niesprawiedliwość.