Niestety nowy sezon klastera w mojej pojebanej głowie się rozpoczął. Miałem nawet kilka tygodni temu nadzieję na powrót do pracy, aha, chuja z tego wyszło. Bydle napierdala już codziennie. Znowu jestem zakałą rodziny, nieprzydatnym 100kg wieprzem, nad którym nic tylko trzeba się użalać. To dopiero początek, pierwsze może 4 lata z tym gównem, a ileż przede mną? Nie wiem jak się do tego przyzwyczaić, jak przywyknąć do nigdy nie kończącego się bólu. Zdaję sobie sprawę że są o wiele gorsze przypadłości, ale na Boga, ja już mam dosyć.
Mój entuzjazm związany z lekami antyhistaminowymi minął, owszem pomagają ale jak wszystko co do tej pory praktykowałem tylko na krótkim dystansie, bądź miałem akurat przerwę. W każdej chwili mogę zadzwonić do Londynu i umówić się na zastrzyki z botoksu, ale jakoś na tą chwilę boję się ich bardziej niż ataków. Żona znowu ma problemy w pracy przez moją przypadłość, czuję się z tym okropnie, jestem odpadem społecznym.