Niedawno miało miejsce pewne religijne wydarzenie w mojej rodzinie. Moje obie córki przystąpiły do Pierwszej Komunii Świętej. Jako że pojednałem się w ostatnim czasie z Bogiem, było to dla mnie ważne wydarzenie. Nie tylko dla mnie, dla nas wszystkich.
Msza, niestety nie pamiętam dobrze jej przebiegu, ale jest moment “przekazania znaku pokoju”. Atak Bestii, może nie błyskawiczny, bo już czekałem na to. Wyciągam rękę do człowieka obok, i już nie mogę spojrzeć mu w oczy, wyrywam rękę jak debil, innym nie podaję wcale choć wyciągają pojednawczą dłoń. Bestia napierdala, rozpędza się i rozrywa oko, pół mózgu się gotuje. To MSZA!!!!! Ludzie przyszli do kościoła porozmawiać z Bogiem, poczuć jego miłość, coś pozytywnego przeżyć. Przecież kurwa nie będę teraz darł ryja, zaciskam tylko zęby, zaciskam pięści, zwijam się w kłębek. Moje dzieci pierwszy raz w życiu dostępują zaszczytu “jedzenia Jezusa”, są przejęte, chcą żeby tato to widział. Jestem zwinięty, kiwam się, słyszę ceremonię, wiem że to właśnie ten moment. Łzy mi się leją z rozpaczy, dałem dupy jak zwykle, kurwa dałem dupy, nie sprawdziłem się, chuj ze mnie nie ojciec, nie patrzę, nie mam uśmiechu dumy na twarzy, ledwie udaje mi się skupić na tym by nie zacząć okładać się pięściami. Bestia przejęła kontrolę. Najbliższe moje otoczenie oczywiście że patrzy, pyta żony, ta odpowiada, msza w toku. Jak mam teraz wyjść? Ludzie przyszli na spotkanie z Bogiem, nie będę im zawracał głowy sobą, nie wyjdę chwiejnym krokiem, zwinięty w kulkę, obijając się o przeszkody, nie będę krzyczał. Powinienem zrobić ten jebany zastrzyk, dać Bestii kopa w ryj. Nie zdejmę koszuli, nie rozbiorę się spazmatycznie podczas ceremonii, nie pomogę sobie, moje dzieci mają Pierwszą Komunię Świętą!!!! Żona podaje mi pena, nalega żebym zrobił zastrzyk, chce mi pomóc. Warczę do niej jak pies, agresywnie, wstyd sytuacji niszczy mi psychikę, Bestia śmieje się szyderczo, jest na wygranej. Poddaję się całkowicie, nie słyszę już ceremonii, kiwam się się i jęczę, płaczę, przeżywam swój upadek. Gdy dociera do mnie że już koniec mszy ściągam koszulę, można ją wykręcać z potu, kapie z niej, robię zastrzyk. Nie mam siły ubrać się, zresztą mam już wszystko w dupie, ktoś przynosi wiatrak, ktoś podaje mi szklankę wody, wyłączają światła w świątyni żeby mi ulżyć. Płaczę upokorzony, czekam aż Bestia zgaśnie po wstrzykniętym sumatriptanie. Zaczynam wracać, żona pomaga mi ubrać koszulę, zapina mi guziki. Nie idę z moimi dziećmi na uroczysty poczęstunek, ale przychodzą do mnie od czasu do czasu się przytulić, spytać czy już lepiej.
Oto co moje córki zapamiętają z Pierwszej Komunii, ojca z atakiem klasterowego bólu głowy :-(. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że lepsze pamiętać to niż np najebanego ojca. Tak czy siak Bestia skreśla na swojej ścianie kolejny sukces.
Wiem że wielu z was ma podobnie. Nasze upokorzenie to najsilniejsza broń Bestii. Ale rozmawiajcie o tym, rozmawiajcie, wyrzucajcie to z siebie, ten wstyd jest naturalny, to nie myśmy wybrali Bestię, to ona dopadła nas.
Następnego dnia odbieram telefon. Ksiądz, Father Bill pyta jak się czuję, czy już mi lepiej, przepraszam go łamiącym głosem, on mi dziękuje za to że byłem na tej mszy.
Młodsza córka w rozmowie z moją żoną wyraża ubolewanie że tato nie widział jej Komunii Świętej. Jo ma dopiero niecałe 8 lat, dałem dupy jak zwykle, Bestia pilnuje abym był miernym ojcem.